środa, 22 lipca 2015

Partycypacja wg Marcina Polaka.



Po wielkim szoł odstawionym przez Akademię Ruchu, spotkałam się z Marcinem Polakiem, aby pogadać o jego działaniach z lokalsami. Zdradził mi, że jedynymi artystami, którzy mogą liczyć na zainteresowanie mieszkańców Sokołowska są wspomniani wyżej showmani z Akademii. Marcinowi też się jednak udało kogoś znaleźć i zaangażować, niektórzy pytają, dlaczego tak niewielu, on odpowiada, że stawia na jakość. Jego zwolennicy dopowiadają, że przed nim nikt nie był w stanie przebić muru obojętności. Zadając mu kilka pytań chciałam bliżej poznać jego intencje i motywacje do pracy.

Czym są dla Ciebie działania partycypacyjne?

Przede wszystkim są pracą z człowiekiem i z miejscem. Artyści pracują w taki sposób, że jeżdżą po festiwalach, aby realizować warsztaty. Teraz też jesteśmy na festiwalu, ale ja nie przepadam za taką formułą. Lubię działać w miejscu, które znam, co prawda jestem tu piąty raz także mogę powiedzieć, że znam to miejsce. Zazwyczaj działam w kontekście lokalnym, ludzie, z którym pracuję są mi znani od dawna. Kiedy znasz ludzi, znasz ich potrzeby i łatwiej jest wtedy działać.


na zdjęciu Marcin Polak, fot. D. Jedliczka


Czy myślisz, że te działania są represyjne wobec grupy do której się wchodzi?

Przy okazji takich działań pojawia się wiele podobnych pytań,  zastanawia mnie dlaczego nikt nie pyta komu potrzebne są te wszystkie pokazy tutaj. Tylko dyskutuje się o działaniach ludzi zaangażowanych, ma się do nich pretensje, że coś robią. Nie rozumiem zasadności zadawania tych wszystkich pytań. Przecież tej aktywności nie można zmierzyć ilością braw w kinie czy wybuchów śmiechu. Faktycznie zdarza się sporo działań nastawionych na pozyskiwaniu kasy, ale jeżeli realizują je długofalowo ludzie, którzy się na tym znają, to nie widzę problemu. 


Komu tego typu działania przynoszą najwięcej korzyści?
Niektórzy uważają, że tylko artystom, ale ja uważam, że przynoszą jakąś korzyść ludziom, z którymi coś robisz.  Zdecydowanie zależy to od tego, jakie to są działania, jeżeli są to działania jednorazowe to dla mnie nie mają sensu. Wychodzę z założenia, że trzeba być konsekwentnym i pracować z grupą długofalowo, wtedy praca może odegrać jakąś rolę w zmianie podejścia i dać coś drugiemu człowiekowi.


Od czego zaczęło się Twoje zainteresowanie sztuką zaangażowaną?
Od wkurwienia na to, co widzę dookoła siebie.


W jaki sposób działasz?
Zazwyczaj samodzielnie, taka forma pracy jest atrakcyjna, bo nie ogranicza mnie w żaden sposób, nie czekam na zaproszenia z galerii, tylko działam własnym sumptem.  Zdarza się, że jest to sformalizowane, gdy jestem zapraszany do takich miejsc jak to. 


Jak traktujesz prace powstałe w wyniku warsztatów, są dla Ciebie sztuką?
Nie. Moim zadaniem organizatorzy takich działań błędnie zakładają, że najważniejszy jest finał i to, co powstanie. Dla mnie to jest najmniej ważne, najważniejsze jest to, co zostanie dzieciakom w głowach.


Czy mimo to czujesz się odpowiedzialny za efekt waszej pracy?
Jasne, że tak.


To znaczy, że starasz się pogłębiać walory artystyczne tych prac?
Nie, chodzi mi głównie o pogłębianie horyzontów myślowych uczestników.


Jesteśmy po pokazie pracy powstałej w ramach warsztatów prowadzonych przez Ciebie, jak ją oceniasz?


Całą tę prace wykonał Piotrek, myślałem, że to on będzie mi pomagał a ostatecznie to ja jemu pomagałem. Wszedł w to jeszcze Pan Jurek. Usłyszałem jeden zarzut od złośliwej artystki, czy ja przypadkiem Pana Jurka nie wykorzystałem, że zaangażowałem go, aby opowiadał wiersze o żabkach, a ludzie na sali mogli się rechotać. Nie zgadzam się z tym, gdyby to było pompatyczne i poważne wtedy może to byłoby śmieszne, a miało jednak fajną formułę. Dla mnie pokaz nie wypadł źle, jestem zadowolony z tego działania.



Karolina Kliszewska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz