środa, 22 lipca 2015

Podsumowanie przed końcem

Aby przetrwać  Sokołowskie Konteksty, trzeba mieć zdrowie i mocną głowę, to pewne. Dotrwałam do ostatniego dnia w marnym stanie, niewiele doświadczyłam choć działo się sporo. Wszyscy pokątnie gadają, że kiedyś było lepiej, że nie ma pieniędzy na rozwój. Tak czy inaczej ten festiwal jest skierowany do szczególnego grona osób, które tworzą sieć towarzyską, prowadzą wspólną działalność artystyczną lub w jakiś inny sposób są skoligacone.

Wracając do przeżyć. Wzięłam udział w warsztatach skierowanych „do młodych adeptów sztuki efemerycznej”, moją grupę prowadził duet VastAndPage. Para ta budziła dużą fascynację uczestników, bo oprócz niekonwencjonalnych i wyczerpujących metodach pracy, które realizowali, emanowali dziwną energią, która zaaferowała wszystkich. Dziś odbędzie się prezentacja ich pracy warsztatowej, mam przypuszczenie, że może to być najlepsze festiwalowe wydarzenie.
fot. M. Kozłowski

Kolejnym wartym odnotowania jest fakt mojego udziału w akcji zrealizowanej przez Karolinę Bregułę, spodobała mi się jej koncepcja odtworzenia pewnych sekwencji z performansów, które odbyły się w poprzednich edycjach festiwalu. Powtarzałam gest rąbania drewna Bereś. O godzinie 2 ubrana w piżamę stałam w kompletnie ciemnym lesie, uderzając w prawie niewidoczny pień, czułam lekką trwogę. Ale nie to w tym działaniu było najbardziej przejmujące, tylko to, że oglądający potraktowali performerów stojących w lesie jak maskotki, ingerowali w ich sytuacje, czasem nawet bardzo agresywnie. Sama padłam "ofiarą" takiego zachowania, które zważając na okoliczności (ciemny las, nikogo wokół) zmroziło mnie odrobinę. Mianowicie pewien mężczyzna bardzo nachalnie próbował odebrać mi siekierę. W jakim celu nie wiadomo, ale może miał ochotę urządzić jakąś masakrę, w takich sytuacjach tylko straszne scenariusze wpadają do głowy. Publika była tak zrelaksowana i zmiękczona, że nie stanowiło dla nich problemu położenie się w dole, który  wykopała jedna z performerek. Wyjaśniając, żadnego dołu nie było, było tylko nawoływanie do położenia się w nim, ale ludzie szukali i szukali, myśląc, że już znaleźli kładli się w pobliskim rowie odzyskując spokój i szczęście brali łyk czegoś co mieli w zanadrzu. Ciepła noc i wdzianka performerów, pobudziło widzów do jeszcze jednej aktywności a mianowicie, chęci dotykania, skorzystali więc z ciała performerki będącej w statycznej sytuacji i zaspokajali potrzebę bliskości przytulając się do niej. Pierwszy raz doświadczyłam tak dużej aktywizacji widzów w odbiór sztuki. Nic, trzeba się tylko cieszyć. 
Ciekawym spotkaniem okazała się również sytuacja wywiadu z Marcinem Polakiem. Akcja partycypacja, do której intencji podchodzę bardzo niepewnie w jego wykonaniu  okazała się dość szczera. Artysta na moje pytanie o sens prezentowania efektów warsztatowych w programie festiwalowym odpowiedział pytaniem, czy jest w ogóle sens pokazywania prac części artystów na tym festiwalu skoro poziomem nie wykraczają poza efekty kilkudniowych warsztatów i kto właściwie jest odbiorcą sztuki tutaj prezentowanej.
fot. D. Jedliczka

Cieszę się, że z nazwy wynika charakter prezentowanych tutaj prac. Wspomnienie owej sztuki efemerycznej jest tak długie jak czas jej trwania. 
Ale to jeszcze nie koniec, kto wie co przydarzy mi się dziś.

Karolina Kliszewska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz